Archiwum aktualności do 2015 roku

XII BIEG RZEŹNIKA czyli 80 km po górskich szlakach Bieszczadu

Data publikacji 18.09.2015

Bieszczady, piękny, malowniczy, jeszcze dziki /choć mocno eksplorowany/ górski zakątek południowo-wschodniej Polski, to miejsce rozgrywania jednego z najbardziej „rozpoznawalnych” i nagłaśnianych medialnie, krajowych ultramaratonów górskich, czyli Biegu Rzeźnika.

Bieszczady, piękny, malowniczy, jeszcze dziki /choć mocno eksplorowany/ górski zakątek południowo-wschodniej Polski, to miejsce rozgrywania jednego z najbardziej „rozpoznawalnych” i nagłaśnianych medialnie, krajowych ultramaratonów górskich, czyli Biegu Rzeźnika.
5 czerwca tego roku odbyła się 12-ta już edycja tej pięknej, można zaryzykować stwierdzenie, kultowej imprezy biegowej. Piękna sceneria biegu, ranga imprezy, dystans 80 km, a przy tym chęć sprawdzenia własnych możliwości w warunkach górskiego ultramaratonu, dla dwóch biegaczy Koła Biegów Maratońskich, Kujawsko-Pomorskiej IPA, Jarka Sadowskiego i Romka Orlikowskiego, stały się impulsem do „podniesienia rękawicy” i zmierzenia się z wyzwaniem jakim jest ten bieg.
Dodatkowym, bardzo rzadko spotykanym w innych zawodach elementem zmagań biegowych z Rzeźnikiem, jest wymóg biegania w parach, czyli konieczność dostosowywania się do parametrów innego biegacza, co może być tak samo budujące, jak destrukcyjne. Pojawia się wiec także element współdziałania zespołowego. Stąd też trzeci z naszych biegaczy Mariusz Malarski, jako, że został bez pary, tym razem był nie biegającym uczestnikiem, wspierał natomiast biegających w punktach kontrolnych fizjoterapeutycznie i logistycznie.
Jak wynika z danych zawartych w listach startowych i ostatecznie w tabeli wyników, byliśmy w tym roku jedyną ekipą oficjalnie reprezentującą IPA.
Ale do rzeczy...


Fot. Ekipa KBM IPA na XII Bieg Rzeźnika,
od lewej: Mariusz Malarski, Jarek Sadowski i Roman Orlikowski;
/Fot. ze zbiorów Jarka Sadowskiego/

Piątek, 1:00 nad ranem (albo jak kto woli - w nocy), pobudka, dwa szybkie banany, łyk ciepłej herbaty, izotonik, trzeci banan w rękę i śpiąc jeszcze „płyniemy” do zaparkowanych wzdłuż drogi w Cisnej autobusów. Na linię startu XII Biegu Rzeźnika, w Komańczy, docieramy ok. 2:30.
Ciemno, przyjemnie chłodno, rozgwieżdżone niebo i niespotykana na biegach górskich masa ludzi – prawie 1.400 biegaczek i biegaczy - to pierwsze wrażenia z linii startu. Jeszcze nie dociera do naszej świadomości jaki „szmat” drogi przed nami. Chwila na żarty ze współbiegaczami, pamiątkowe zdjęcia, włączamy latarki czołowe i o 3:00 nad ranem, jeszcze w ciemnościach, strzał startera „wypuszcza” nas na 80 kilometrową trasę biegu.


Fot. Poranny start do XII Biegu Rzeźnika, Komańcza;
/Źródło fot. Internet http://www.biegrzeznika.pl/ze zbiorów J. Sadowskiego /

Początkowo wąską, asfaltową drogą ze stosunkowo łagodnym podbiegiem docieramy pod rozgwieżdżonym niebem do szutrowej ścieżki oznaczonej znakami czerwonego szlaku turystycznego. Dalej droga wiedzie nas w górę, momentami dość ostrymi podbiegami, w kierunku masywu Wysokiego Działu, jest fajnie, rześko, sił mnóstwo, kontemplujemy każdy krok, słuchając odgłosów wczesno-porannego jeszcze lasu. Po drodze mijamy malownicze Jeziorka Duszatyńskie. Kulminację pierwszego dużego podbiegu stanowi Chryszczata (997 m n.p.m.), jeszcze jest lekko, nogi niosą, po drodze piękny wschód słońca, sielanka.


Fot. „Dynamiczny” wschód słońca na stoku Chryszczatej;
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

Stąd, biegnąc głównie w dół, docieramy do pierwszego punktu kontrolnego na przełęczy Żebrak (816 m n.p.m.). 17 kilometrów biegu za nami. Na przełęczy nie zatrzymujemy się i dalej czerwonym szlakiem, ruszamy w kierunku Cisnej, „falując” po drodze pomiędzy szczytami Jawornych (992 m n.p.m.), Wołosania (1071 m n.p.m.), Berestu (942 m n.p.m.) Osiny (963 m n.p.m.) i Honu (820 m n.p.m.), podziwiamy w kilku miejscach piękne panoramy górskie. Końcówka to koszmarnie stromy i bolesny dla nóg, jak się okazało niestety nie jedyny na trasie, zbieg do punktu kontrolnego i tzw. „przepaku” w Cisnej (565 m n.p.m.).


Fot. Romek i Jarek po 32 km biegu w drodze do punktu kontrolnego na ulicach Cisnej;
/Źródło: Internet, http://www.biegrzeznika.pl/, fot.: Piotr Baum, ze zbiorów J. Sadowskiego /

Docieramy tym samym do 32 kilometra biegu, uzupełniamy wodę, „wciągamy” batona energetycznego, szybkie wtarcie maści przeciwbólowej i w drogę. Pokonujemy most na Solince przeznaczony dla kolejki wąskotorowej i wbiegamy do lasu, gdzie od początku „wbijamy się” w ostry podbieg wiodący nadal czerwonym szlakiem, przez Małe Jasło (1097 m n.p.m.) na Jasło (1153 m n.p.m.), nie ma zmiłuj, tu się zdrowo nasapaliśmy. W nagrodę dostajemy po raz kolejny piękne, górskie widoczki, do pooglądania oczywiście - warto było!.


Fot. Panorama ze szczytu Jasła (1153 m n.p.m.);
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

Rośnie zmęczenie, ale i determinacja, kilometry, choć wolno, uciekają, a meta powinna się zbliżać, taka jest przynajmniej teoria. Jeszcze tylko mała wspinaczka na Fereczatą (1102 m n.p.m.) i dalej już miało być łatwo, w dół, tak się nam przynajmniej zdawało. Na zbiegu jednak nie było banalnie, ani szybko. Bolące i „chrupiące” kolana, piekące mięśnie ud i nieco już odparzone stopy, to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.
Do końca II etapu, na „przepak” i punkt kontrolny w Smereku (590 m n.p.m.) jakoś jednak docieramy, połykając kolejne 22 km trasy – najbardziej cieszy, że za nami ponad 55 km biegu. „Przepak” Smerek to ostatnią szansa na uzupełnienie zapasów żywności, co też zrobiliśmy, po tym etapie, na punkcie kontrolnym w Berehach Górnych będzie już tylko woda i izotoniki.
Po wyjściu z punktu kontrolnego (590 m n.p.m.) stajemy przed znanym z opowiadań bywalców Rzeźnika, „mitycznym”, określanym jako „morderczy”, bardzo stromym podbiegiem wyprowadzającym na Smerek (1222 m n.p.m.). Krew, pot i łzy, jak mawiał poeta, ale daliśmy radę. Dalej miało być łatwo, okazało się jednak, że po krótkim „w dół”, ponownie zrobiło się bardzo stromo i ciężko „w górę”, mocno sapiąc dotarliśmy w końcu na Osadzki Wierch (1253 m n.p.m.).


Fot. Takie widoki „otworzyły się” przed nami na Połoninie Wetlińskiej, przytłumiły nieco zmęczenie
i pozytywnie wpłynęły na poprawę nastroju w zespole;
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

Nasze nogi długo będą pamiętały Połoninę Wetlińską, w tym opisane powyżej „pagóry”. Najdłużej jednak to, co miało być już łatwe i przyjemne, czyli zbiegi, także ten do Berehów Górnych (760 m n.p.m.). Koszmarnie bolące już mięśnie, mocno odparzone stopy, bardzo stromy stok i do tego jeszcze, po drodze, destrukcyjny widok kolejnego, optycznie przytłaczającego podbiegu na Połoninę Caryńską (1297 m n.p.m.).
Za nami prawie 70 km, a tu jeszcze TAKA góra!! Co było robić, szybkie tankowanie wody i w drogę, na ostatni już, V etap prowadzący wprost do mety w Ustrzykach Górnych. Niespełna 10 km - tylko i aż... Pamiętam, że podobnie jak na Połoninie Wetlińskiej, droga do Ustrzyk, czyli Połonina Caryńska, nie chciała się skończyć.
Reszta trochę zamglona, niewyraźna jakaś...


Fot. Piękne, niekończące się połacie połonin bieszczadzkich,
to z jednej strony radość dla oczu, a z drugiej udręka dla ciała;
/źródło: Internet, fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

Dość obrazowo przeżycia z tej części trasy, czyli walki na Połoninie Caryńskiej, opisali w tekście swojej piosenki muzycy śląskiego zespołu Wiewiórka Na Drzewie, (twórcy „piosenki-hymnu” Rzeźnika), którą, powstrzymując swoje grafomańskie zapędy, pozwolę sobie we fragmencie zacytować :
„...O Caryńska, coś ty mi krwi napsuła,
Ech Caryńska, zabrałaś siły me,
Mam już dość udręki tej, mocy we mnie coraz mniej,
Ty zabierasz to co chcesz, ile chcesz, kiedy chcesz...
Ile potu, ile łez i czy męki znajdę kres...
Ty zabierasz to co chcesz, ile chcesz, kiedy chcesz...
Dość już, dość mam walki tej, bólu co zadręcza mnie...
Ty zabierasz to co chcesz, ile chcesz, kiedy chcesz...
Walczę z tobą resztką sił i nie będę płaczu krył...
Lecę w dół, w dół, w dół, w dół...”
/cytat: Wiewiórka Na Drzewie „Ofiarom Trenera Klausa”/


Fot. Dzięki kibicom łapaliśmy drugi oddech, odkrywając ukryte pokłady MOCY;
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

...pomimo tak „męczeńskiego” obrazu zmagań biegowych, widoki rozpościerające się z połonin powalały na kolana, skłaniały do refleksji i kontemplowania przyrody. Tu obraz trochę mi się wyostrzał.
Po horyzont rozciągające się morze gór, porośniętych pięknymi, dziewiczymi lasami, przepiękna zieleń w różnych odcieniach, z rzadka ślady ludzkiej egzystencji w postaci malutkich z góry zabudowań i nitek dróg, wachlarz odcieni błękitu na bezchmurnym niebie, a w nagrodę na połoninie ożywczy wiatr, na przemian z lejącym się z nieba żarem słonecznym, droga bez końca...
Pisząc klasycznym językiem polskiej komedii: „...W tak pięknych okolicznościach przyrody... I niepowtarzalnej...”, dotarliśmy w końcu, po 14 godzinnej przeprawie, z 80 kilometrami w nogach, do mety w Ustrzykach Górnych, gdzie cytując tym razem poetów-muzyków mogliśmy sobie zaśpiewać: „...to już meta, to już meta, w sercu radość w ręku medal...”, a medal piękny, gliniany... .


Fot. Medale XII Biegu Rzeźnika w końcu zawisły na naszych szyjach;
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

Tak w największym skrócie posumować można nasze zmagania z XII Biegiem Rzeźnika. Plasowaliśmy się mniej więcej w strefie połowy stawki startujących drużyn, zajmując ostatecznie 474 miejsce „open” i 382 w klasyfikacji drużyn męskich „MM”. Jak na „rekonesans” wyszło całkiem przyzwoicie.
Jednocześnie powstał plan na rok przyszły, zakładający poprawienie czasu na dystansie klasycznego Biegu Rzeźnika, czyli 80 km, przy jednoczesne pokonaniu tzw. wersji „hard core” tego biegu, czyli dystansu 100 km. Ciężka praca treningowa, wyeliminowanie stwierdzonych błędów taktycznych i logistycznych i powinno się udać. Nie demonizując trudności biegu, w końcu masa ludzi go kończy, była to dla nas bardzo ciężka przeprawa.
Złożyły się na to zarówno czynniki subiektywne, związane głównie z naszym debiutem w ultramaratonie o takiej długości trasy, czyli popełniane w czasie biegu błędy taktyczne, „marnotrawienie” czasu na przepakach, ale także te obiektywne, czyli warunki terenowe, które mocno nas zaskoczyły /głównie bardzo strome zbiegi/, a także pogoda – nadmiar słońca i żadnej chmurki na niebie przez cały bieg.


Fot. Takie strome zbiegi, ciągnące się setkami metrów nie były rzadkością,
czasem trudniejszy był tylko teren pod nogami;
/Źródło: Internet, http://www.biegrzeznika.pl/, fot.: Andrzej Szczot, ze zbiorów J. Sadowskiego /


Żaden z nas jak dotąd nie biegał na trasie o dystansie 80 km, do tego jeszcze poprowadzonej w bardzo wymagającym, górskim terenie. Była to dla nas dobra szkoła, tak właśnie zdobywa się doświadczenie i górskie szlify biegowe. Krew, pot i łzy, a później (może) przyjdą też wyniki.


Fot. Tak prezentuje się profil trasy Biegu Rzeźnika w ujęciu graficznym, dopiero tu obrazowo widać
z jakiej skali „problemami” mierzą się uczestnicy tego biegu;
/źródło: Internet, http://www.biegrzeznika.pl/ze zbiorów J. Sadowskiego/

Bardzo miłą niespodzianką, tuż po naszym powrocie z zawodów do „Szymkówki”, była niespodziewana wizyta Fryderyka Orepuk Prezesa IPA Sekcja Polska. Kolega Prezes wyraził aprobatę i w pełni poparł wszelką aktywność, w tym biegową, w którą angażują się członkowi Naszej Organizacji. Po wysłuchaniu krótkiej relacji pogratulował nam również ukończenia XII edycji Biegu Rzeźnika, fakt spotkania uwieczniliśmy nawet na wspólnej fotografii.


Fot. Wspólne zdjęcie przed „Szymkówką” krótko po zakończeniu biegu, stoją od lewej:
Jarek, Prezes Fryderyk Orepuk, nasz gospodarz Krzysztof Antoniszak, Mariusz i Romek;
/fot. ze zbiorów J. Sadowskiego/

To sportowe przedsięwzięcie nie doszłoby do skutku, a przynajmniej byłoby znacznie utrudnione, gdyby nie bardzo istotne wsparcie nas, tak przez naszego Prezesa Jerzego Archackiego, jak i przez bydgoskiego Komendanta Wojewódzkiego Policji, m.in. w zakresie logistyki transportowej, czy też Kolegów z Podkarpackiej Grupy Wojewódzkiej IPA, Region Bieszczady, dzięki którym nie musieliśmy mieszkać pod namiotem.
Koledzy z Podkarpacia znakomicie wsparli nas w kwestii zorganizowania „klimatycznego” noclegu w gospodarstwie agroturystycznym „Szymkówka” w Cisnej, prowadzonym przez przesympatyczne, związane zresztą z IPA, małżeństwo, Annę i Krzysztofa Antoniszak. Bardzo miła atmosfera, dobre warunki bytowe i doskonała, w tym regionalna, kuchnia, serwowana przez gospodarzy, to tylko niektóre zalety pobytu u Państwa Antoniszak. Będzie to od tego roku rekomendowana przez IPA baza noclegowa w Cisnej.
Wsparcie fizjoterapeutyczne i logistyczne zapewnił nam w czasie całego biegu nasz nieoceniony kolega Mariusz Malarski, bez niego ukończenie Rzeźnika byłoby nieporównywalnie trudniejsze.
Kolejna relacja z Biegu Rzeźnika mam nadzieję za rok.


Tekst i opracowanie: Jarek Sadowski

Autor:
Publikacja:

Powrót na górę strony