Dlaczego trudno reagować?
Data publikacji 18.09.2015
Co zrobić, gdy ktoś w naszym otoczeniu w nadmiarze spożywa alkohol. Problem jest poważny, zwłaszcza w środowisku pracy, szczególnie, gdy dotyczy uzbrojonego funkcjonariusza policji.
Co zrobić, gdy ktoś w naszym otoczeniu w nadmiarze spożywa alkohol. Problem jest poważny, zwłaszcza w środowisku pracy, szczególnie, gdy dotyczy uzbrojonego funkcjonariusza policji.
Odpowiedzi na pytanie, jak powinni być traktowani nadużywający alkoholu w miejscu pracy są jednoznaczne. „Zwolnić”, „reagować ostro”, „nie przyzwalać”. Nie mamy wątpliwości, że policjant „pod wpływem”, lub choćby „na kacu” stanowi zagrożenie dla siebie i innych. Wydaje się być też oczywiste, że picie na służbie skutkuje wydaleniem, zaś spożywanie alkoholu po pracy, w sposób negatywnie wpływający na pełnienie roli zawodowej, nie może być ignorowane. Osoba powinna poddać się leczeniu, a także zostać skierowana na komisję lekarską, w celu orzeczenia jej przydatności do służby. Często jednak tak się nie dzieje. Deklarowane postawy nierzadko stoją w sprzeczności z rzeczywistymi reakcjami środowiska zawodowego, zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy współpracownika, czy podwładnego. Milczymy, udajemy, że nic nie widzimy, aby nie musieć działać, albo też pomagamy „się kryć”. Niejednokrotnie powoduje nami zwykła życzliwość, pragnienie pomocy człowiekowi, lub chęć ochrony, jeśli nie pijącego, to przynajmniej jego bliskich, którzy również ponieśliby konsekwencje utraty przez niego pracy. Często też pojawia się myślenie typu: „każdemu mogło się zdarzyć”, „ma cięższy okres”, „to bardzo stresującą praca”. W naszej kulturze istnieje ponadto pewien margines przyzwolenia na picie, a czasem wręcz naciski by to czynić, bo tak trzeba, czy wypada. No i oczywiście należy pamiętać o sytuacji, gdy sami liczymy na taką „ochronę”, bo i nasz sposób spożywania alkoholu jest ryzykowny.
Pojawia się jednak pytanie, czy rzeczywiście, nie podejmując działań, przyniesie to korzyść temu człowiekowi. W tym wypadku źle pojmowana troska może doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Bierność oraz przyzwalanie na picie będzie skutkowało rozwojem i postępem choroby, która jest nieuleczalna i w konsekwencji… śmiertelna.
Zdrowa osoba wie, kiedy powiedzieć dość i alkohol nie stanowi istotnej wartości w jej życiu. Jeśli go spożywa, w każdej chwili może z niego zrezygnować. Dla osoby chorującej, alkohol ma inne znaczenie – możliwość wypicia staje się celem samym w sobie. Znajdowanie sposobności do picia, uzasadnień, „dochodzenie do siebie po” bardziej ogniskują uwagę i aktywność pijącego, niż inne sprawy. Dla trunku zaryzykuje on utratę tego, co dotąd cenił.
Problemem w uzależnieniu nie jest też samo zmuszenie się do niepicia (choć i to bywa niełatwe, bo alkoholik doświadcza głodu alkoholowego). To upośledzona, lub zniesiona kontrola ilości i sposobu spożywania alkoholu jest tym, co najdobitniej świadczy o chorobie. Uzależniony, by udowodnić sobie i innym, że panuje nad piciem, robi próby „silnej woli” – pije mniej, odmawia alkoholu. Po tych próbach i on, i otoczenie woli wierzyć, że znów pije jak inni i nikt nie musi reagować. W uzależnieniu dramat tkwi w mechanizmach samooszukiwania się, zwanych mechanizmami iluzji i zaprzeczeń, które to utrudniają, lub wręcz uniemożliwiają adekwatną ocenę rozmiaru problemu. Dotyczy to uzależnionego, ale też kręgu ludzi z jego otoczenia, w tym także zawodowego. Zaprzeczamy, czy bagatelizujemy. Analogiczna sytuacja ma miejsce w rodzinie chorego. Mówi się o współuzależnieniu – które, bynajmniej nie oznacza wspólnego picia. Określenie to stosowane jest do opisu zjawisk, w tym charakterystycznych mechanizmów, emocji i zachowań występujących w relacji osób żyjących w bliskości choroby alkoholowej. Ludzie wokół pijącego zaczynają otwierać nad nim parasol nadopiekuńczości, kontrolują, ulegają, zaniedbując własne potrzeby i przedkładając dobrostan uzależnionego nad swój. Istotą współuzależnienia jest sytuacja psychologicznej pułapki w jakiej znajduje się osoba z otoczenia alkoholika – żona, ale też może …współpracownik. Uzależniony już nie musi brać odpowiedzialności za swoje picie i jego skutki. Przecież zrobią to za niego inni.
Dopiero namacalne, odczuwalne, wyraźne konsekwencje picia mogą „otrzeźwić” człowieka i wpłynąć na jego decyzję o leczeniu. I nie jest to z naszej strony bezduszność, gdy pozwalamy innym doświadczyć negatywnych efektów ich działań. W tym wypadku, w świecie, gdzie każdy dorosły ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, taki sposób postępowania jest najzdrowszy i daje szanse, choć w sposób trudny i bolesny, ale jednak uratować komuś życie. I nie jest to przenośnia.
Karolina Engelgardt
Sekcja Psychologów
Odpowiedzi na pytanie, jak powinni być traktowani nadużywający alkoholu w miejscu pracy są jednoznaczne. „Zwolnić”, „reagować ostro”, „nie przyzwalać”. Nie mamy wątpliwości, że policjant „pod wpływem”, lub choćby „na kacu” stanowi zagrożenie dla siebie i innych. Wydaje się być też oczywiste, że picie na służbie skutkuje wydaleniem, zaś spożywanie alkoholu po pracy, w sposób negatywnie wpływający na pełnienie roli zawodowej, nie może być ignorowane. Osoba powinna poddać się leczeniu, a także zostać skierowana na komisję lekarską, w celu orzeczenia jej przydatności do służby. Często jednak tak się nie dzieje. Deklarowane postawy nierzadko stoją w sprzeczności z rzeczywistymi reakcjami środowiska zawodowego, zwłaszcza, gdy rzecz dotyczy współpracownika, czy podwładnego. Milczymy, udajemy, że nic nie widzimy, aby nie musieć działać, albo też pomagamy „się kryć”. Niejednokrotnie powoduje nami zwykła życzliwość, pragnienie pomocy człowiekowi, lub chęć ochrony, jeśli nie pijącego, to przynajmniej jego bliskich, którzy również ponieśliby konsekwencje utraty przez niego pracy. Często też pojawia się myślenie typu: „każdemu mogło się zdarzyć”, „ma cięższy okres”, „to bardzo stresującą praca”. W naszej kulturze istnieje ponadto pewien margines przyzwolenia na picie, a czasem wręcz naciski by to czynić, bo tak trzeba, czy wypada. No i oczywiście należy pamiętać o sytuacji, gdy sami liczymy na taką „ochronę”, bo i nasz sposób spożywania alkoholu jest ryzykowny.
Pojawia się jednak pytanie, czy rzeczywiście, nie podejmując działań, przyniesie to korzyść temu człowiekowi. W tym wypadku źle pojmowana troska może doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Bierność oraz przyzwalanie na picie będzie skutkowało rozwojem i postępem choroby, która jest nieuleczalna i w konsekwencji… śmiertelna.
Zdrowa osoba wie, kiedy powiedzieć dość i alkohol nie stanowi istotnej wartości w jej życiu. Jeśli go spożywa, w każdej chwili może z niego zrezygnować. Dla osoby chorującej, alkohol ma inne znaczenie – możliwość wypicia staje się celem samym w sobie. Znajdowanie sposobności do picia, uzasadnień, „dochodzenie do siebie po” bardziej ogniskują uwagę i aktywność pijącego, niż inne sprawy. Dla trunku zaryzykuje on utratę tego, co dotąd cenił.
Problemem w uzależnieniu nie jest też samo zmuszenie się do niepicia (choć i to bywa niełatwe, bo alkoholik doświadcza głodu alkoholowego). To upośledzona, lub zniesiona kontrola ilości i sposobu spożywania alkoholu jest tym, co najdobitniej świadczy o chorobie. Uzależniony, by udowodnić sobie i innym, że panuje nad piciem, robi próby „silnej woli” – pije mniej, odmawia alkoholu. Po tych próbach i on, i otoczenie woli wierzyć, że znów pije jak inni i nikt nie musi reagować. W uzależnieniu dramat tkwi w mechanizmach samooszukiwania się, zwanych mechanizmami iluzji i zaprzeczeń, które to utrudniają, lub wręcz uniemożliwiają adekwatną ocenę rozmiaru problemu. Dotyczy to uzależnionego, ale też kręgu ludzi z jego otoczenia, w tym także zawodowego. Zaprzeczamy, czy bagatelizujemy. Analogiczna sytuacja ma miejsce w rodzinie chorego. Mówi się o współuzależnieniu – które, bynajmniej nie oznacza wspólnego picia. Określenie to stosowane jest do opisu zjawisk, w tym charakterystycznych mechanizmów, emocji i zachowań występujących w relacji osób żyjących w bliskości choroby alkoholowej. Ludzie wokół pijącego zaczynają otwierać nad nim parasol nadopiekuńczości, kontrolują, ulegają, zaniedbując własne potrzeby i przedkładając dobrostan uzależnionego nad swój. Istotą współuzależnienia jest sytuacja psychologicznej pułapki w jakiej znajduje się osoba z otoczenia alkoholika – żona, ale też może …współpracownik. Uzależniony już nie musi brać odpowiedzialności za swoje picie i jego skutki. Przecież zrobią to za niego inni.
Dopiero namacalne, odczuwalne, wyraźne konsekwencje picia mogą „otrzeźwić” człowieka i wpłynąć na jego decyzję o leczeniu. I nie jest to z naszej strony bezduszność, gdy pozwalamy innym doświadczyć negatywnych efektów ich działań. W tym wypadku, w świecie, gdzie każdy dorosły ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, taki sposób postępowania jest najzdrowszy i daje szanse, choć w sposób trudny i bolesny, ale jednak uratować komuś życie. I nie jest to przenośnia.
Karolina Engelgardt
Sekcja Psychologów
Autor:
Publikacja: