Wiadomości

Policyjni wodniacy uratowali pisklę myszołowa

Data publikacji 20.07.2016

Toruńscy policyjni wodniacy po raz kolejny udowodnili, że potrafią ratować nie tylko ludzi, ale również potrzebujące pomocy zwierzęta. Mundurowi podczas rejsu patrolowego zauważyli pisklę, które spadło z mostu kolejowego. Dzięki sprawnej i profesjonalnej pomocy ptak, jak się okazało mały myszołów, został uratowany.

Toruńscy policyjni wodniacy, którzy na co dzień dbają o bezpieczeństwo ludzi w okolicach akwenów czasami spotykają się z wyjątkowymi sytuacjami. Tak też było w miniony poniedziałek (18.07.16) około południa, mundurowi patrolujący łodzią Wisłę zeszli na ląd w okolicach mostu kolejowego, by skontrolowali, czy przestrzegany jest zakaz chodzenia po nim. W pewnym momencie, funkcjonariusze dostrzegli pisklę (wtedy jeszcze nie wiedzieli jakiego gatunku ptaka), które nieudolnie przemieszczało się po torowisku, próbując uciec przed nadjeżdżającym pociągiem. Po chwili ptaszek wpadł w szczelinę pomiędzy torami i spadł na ziemię pod mostem. Policjanci zeszli na dół i po kilku minutach poszukiwań zauważyli zaplątane w wysokiej trawie pisklę. Wodniacy wydostali maleństwo i zabrali na łódź. Okazało się, że ptak spadł na torowisko z gniazda, które znajdowało się na konstrukcji filaru. Po konsultacji telefonicznej z pracownikiem Straży Leśnej, któremu policjanci przesłali zdjęcie okazało się, że jest to myszołów zwyczajny. To gatunek objęty w Polsce ścisłą ochroną. Ostatecznie pisklę trafiło pod opiekę eko-patrolu toruńskiej Straży Miejskiej.

Po publikacji informacji o ptaku, który został uratowany przez toruńskich wodniaków dotarły do nas informacje, że skrzydlaty bohater historii nie jest myszołowem lecz pustułką. W opinii specjalistów prezentowany na zdjęciach gatunek to właśnie pustułka zwyczajna (Falco tinnunculus). Tę informację potwierdziła lek.wet Renata Nowicka z Ośrodka rehabilitacji zwierząt dzikich w Kobylarni. To właśnie do tej placówki trafił uratowany podlot. Pustułka jest gatunkiem jeszcze rzadziej spotykanym w Polsce niż myszołów. Jednak oba te gatunki objęte są ścisłą ochroną gatunkową.

Mylne zidentyfikowanie gatunku spowodowane było najprawdopodobniej młodym wiekiem ptaka.

To kolejna już sytuacja, w której toruńscy policjanci wykazali się empatią i pomogli potrzebującym pomocy zwierzętom.

Na początku czerwca pisaliśmy o policjantach "drogówki", którzy uratowali kaczuszki, spacerujące po pasie zieleni pomiędzy ruchliwymi jezdniami.

Przypomnijmy: 4 czerwca około 13:00 mundurowi patrolujący Szosę Lubicką zauważyli niecodzienną sytuację. Na wysokości zjazdu z wiaduktu i ul. Winnica po pasie zieleni oddzielającym jezdnię chodzili trzej mężczyźni. Szybko wyjaśniło się, że próbują oni złapać kaczki, które przeszły przez jezdnię i schowały się w żywopłocie biegnącym wzdłuż torowiska. Ptaki (była to dorosła kaczka i 6 małych kaczuszek) uciekały na jezdnię i torowisko. Policjanci wtrzymaliśmy więc ruch tramwajów i samochodów, żeby nie doszło do wypadku, po czym wspólnie z przechodniami połapali ptaki w pudełko. Nie było to wcale łatwe, bo małe kaczuszki były bardzo zwinne. Cała akcja trwała kilka minut. Po wszystkim kaczki zostały wypuszczone na brzegu Wisły z dala od niebezpieczeństw.


Z kolei we wrześniu ubiegłego roku toruńscy wodniacy uratowali mewę zaplataną w żyłki wędkarskie.

Przypomnijmy: pod koniec września ubiegłego roku mundurowi, patrolujący łodzią Wisłę na wysokości ul. Winnica, na środku nurtu zauważyli ptaka, który potrzebował pomocy. Opowiada mł. asp. Marek Tokarski:
- Tego dnia to ja byłem sternikiem. Służbę pełnił ze mną jeszcze sierż. szt. Paweł Borowicz oraz strażnik miejski Dariusz Krajewski.
W pewnym momencie mundurowi zauważyli dryfującego na wodzie ptaka, który miotał się próbując uwolnić z żyłki wędkarskiej, w którą był zaplątany.
- Kiedy podpłynęliśmy bliżej zauważyliśmy, że w dziobie mewy tkwi wędkarski haczyk – kontynuuje policjant.
– Nie zastanawialiśmy się ani chwili i podążyliśmy mu z pomocą. Podpłynąłem łodzią najbliżej jak się dało a Paweł z Dariuszem wyciągnęli mewę na pokład. Ptak był spokojny i zachowywał się tak, jakby wiedział  widział, że chcemy mu pomoc. Po rozplątaniu więzów i wyjęciu z dzioba haczyka popłynęliśmy w stronę przystani. W czasie drogi ptak był bardzo spokojny i nawet dał się pogłaskać. Nazwaliśmy tę mewę „Ewa”, choć tak naprawdę nie wiemy, czy był to samiec czy samica – śmieje się policjant. - Już po dopłynięciu do przystani wysadziliśmy mewę na pomost. W ogóle się nas nie bała i pozwoliła jeszcze zrobić sobie kilka zdjęć, a potem odleciała – dodaje mł. asp. Marek Tokarski.

Autor: sierż. szt. Wojciech Chrostowski
Publikacja: Kamila Ogonowska

Powrót na górę strony